Z 28 na 29 kwietnia w sercu Pesztu odbył się kameralny, acz międzynarodowy festiwal zinowy UKMUKFUKK. W drogę wyruszyłam ja, dzielna stażystka Oficyny Peryferie, żeby móc napisać dla Was tę relację.
UKMUKFUKK jest coroczną imprezą organizowaną przez kilku węgierskich artystów. Zapraszani są goście z całej Europy i właśnie dzięki takiemu zaproszeniu na UKMUKFUKKowe salony trafiła Oficyna!
Dzień przed – Budapeszt wita!
Po 12 godzinach na siedząco dojeżdżam do Budapesztu. Wita mnie przystanek Budapest Keleti, a do okoła uśmiechnięci Węgrzy z radosnym „taxi please?” na ustach.
Mimo ciężkiej walizki pełnej Oficynowych gratów udało mi się dotrzeć do Julii – mojej gospodyni przydzielonej przez organizatorów.
Inauguracja
Impreza zaczęła się od wernisażu wystawy grafik słoweńskiego artysty Zorana Pungerčara pt. “Unfaithful”. Pokaz odbył się pod patronatem zinowej biblioteki DobraVaga i centrum kultury miejskiej Kino Siska. Wystawione grafiki Zorana są dość minimalistyczne i abstrakcyjne – artysta operuje ciągłą linią i prostymi kształtami. Niestety wernisaż był również dość minimalistyczny – na ścianach pubu wisiało zaledwie kilka grafik 🙂
Za to część networkingowa była dość rozwinięta – poznałam firmy i artystów, do których nigdy bym nie dotarła, gdyby nie ta wyprawa – dzięki Oficyno, dzięki Erasmusie!
I ruszyło z kopyta!
Drugiego dnia czas było rozpocząć przygotowania. Byliśmy na festiwalu absolutnie pierwsi, ach tak polska punktualność!
Sam festiwal odbywał się w klubie Anker’t – knajpka jest częścią budapeskiego trendu „ruin cafe”, czyli lokali zakładanych na terenie zrujnowanych, starych budynków. Nadaje to atmosferę połączenia antycznych marmurowych budynków i typowego squata. Mimo, że sam budynek miał kilka pięter, okupowany był jedynie parter – a próby wspinaczki po rozpadających się schodach prawdopodobnie skończyłyby się nieszczęściem.
Większość terenu znajdowała się na świeżym powietrzu – stoły rozłożone były albo pod kawiarnianym, rozkładanym daszkiem (jak nasz!), albo w sali wewnętrznej z przezroczystym dachem przepuszczającym duże ilości światła.
Chwila oddechu
Drugi dzień festiwalu zaczynał się później, bo dopiero o 14. To pozwoliło nam na szybkie poranne zwiedzanko – spacer nad Dunajem, parę murali, śniadanie w kawiarni. Murale w Peszcie są sprawą nową i rozprzestrzeniającą się – władze miasta zauważyły przerażającą liczbę nagich, odrapanych ścian psujących wizerunek tej strony Dunaju i zaprosili do współpracy różnych artystów – również tych zagranicznych. Efekt jest świetny i darmowe przewodniki opisują obchodzenie murali jako atrakcję.
Festiwalu ciąg dalszy
Wśród naszych stolikowych sąsiadów panował niepokój – szare chmury i prognozy online zapowiadały deszcze, które mogły źle skończyć się dla naszych, głównie papierowych zbiorów leżących pod materiałowym daszkiem. Koniec końców, deszcz nas ominął, a ludzi było ponownie mnóstwo!
Z całego serca pozdrawiamy Polaków, którzy znaleźli nas w tym dalekim od ojczyzny zakątku – i przepraszamy za brak kopii “Jak Zrobić Książkę” – nie spodziewaliśmy się, że tyle Was tam będzie 🙂
W drugi dzień podjęłam misję oblecenia stoisk innych wystawców. Podzielę się z Wami moimi odkryciami:
Jednym z moich pierwszych przystanków było stoisko COLORAMY – małego, berlińskiego wydawnictwa i pracowni Riso (wywiad z założycielką Coloramy przeycztasz na naszym blogu tutaj). Stamtąd kupiłam kultową serię zinów Club House – sprzedawaną i wydawaną w paczuszkach zawierających 4 małe poster-ziny. Każdy zin powstaje jako współpraca dwóch artystów – jeden tworzy treść zina, a drugi projektuje plakat. Większość zinów operuje bardziej obrazem niż słowem i typo, przedstawiając albo sekwencje narracyjne albo pare pozornie nie związanych ze sobą ilustracji. Wszystko, jasna sprawa, drukowane na Riso.
Opróćz tego COLORAMA sprzedawała swoje wzorniki do Riso – i, o raju, jest to moja ulubiona rzecz jaką kupiłam od długiego czasu. Pomijając ich imponującą kolekcję kolorów, sam pomysł jest świetny – zrobić z próbnika niezależną, wolnostojącą publikację! Świetne!
Zakupy z serii tych bardziej ‘tradycyjnych’ publikacji były komiksy od wydawnictwa Rotopolpress. Publikacje na tym stoisku wyróżniały się od ogólnego ‘niedbalstwa’ zinów dookoła – każdy komiks był dopieszczony, z gładkimi liniami i uważnie nałożonymi, żywymi kolorami.
Można powiedzieć, że Rotopolpress, Centrala i Oficyna, ustawione obok siebie, przedstawiały pewną idee “tradycyjnych form publikacji”, z ogólną aurą profesjonalizmu i dopracowania unoszącą się nad naszymi stołami, która odcinała się od wolnej, nieokrzesanej i swobodnej atmosfery dużej ilości publikacji indywidualnych artystów. Ale wydaje mi się, że ta różnorodność była właśnie tym, na czym ten festiwal zyskał najbardziej.
Innym cudem który wypatrzyłam był zin kobiecy Zina. Opisują się jako “magazyn tworzony przez G I R L S F R O M B U D A P E S T”. Współtworzony przez organizatorkę Ukmukfukk Petrę (również autorkę jednej z ilustracji na plakat reklamujący wydarzenie). Publikacja jest pięknie zszyta, a w środku kryją się ilustracje wielu autorek, wszystkie drukowane na riso. Tak się zachwyciłam samą formą, że dopiero dzień po zakupie zorientowała się, że tematem zinu jest masturbacja. I nagle pudełko chusteczek, wkomponowane w estetykę stoiska zaczęło mieć sens!
Jak to na niszowy festiwal zinów przystało, było też parę publikacji upolitycznionych. Żeby nie przesadzać z propagandą, wyróżnię dwa stoiska które zapadły mi w pamięć:
Komikaze – chorwacka organizacja wydająca ziny. Sporą częścią ich działalności jest prowadzenie zinowo komiksowych open-call’i – a następnie, pod koniec roku wydawanie najlepszych tytułów w formie papierowego albumu-antologii.
Ale rzeczą fizycznie najokazalszą i wyróżniającą się z całego stoiska był album Femicomix. Komikaze opisuje inicjatywe w ten sposób: “współczesny komiks kobiecy od zawsze jest w strefie zainteresowań komikaze, ale tym razem chcemy jeszcze bardziej ją uwidocznić. Przyszłość komiksu współczesnego jest w rękach kobiet i chcemy to pokazać!”. Razem z albumem sprzedawane były plakaty autorek.
Drugie stoisko należało do hiszpańskiego artysty Elíasa Taño – większość, jeśli nie całość jego graficznej praktyki obraca się wokół politycznych i ideologicznych tematów. Wyróżnia go również dość prymitywistyczna, prosta kreska, podkreślająca przekaz który akurat próbuje przedstawić. Wśród różnych grafik jego autorstwa można też znaleźć parę o tematyce ekologicznej – konkretniej mówiące o wycince Puszczy Białowieskiej.
Oczywiście odkryłam jeszcze wiele, wiele innych fantów od godnych polecenia sprzedawców. Wszyscy są wypisani na tegorocznym wydarzeniu Ukmukfukk na facebooku – o tutaj. Na opisanie wszystkich wspaniałości zabrakłoby mi miejsca.
Kolejną przyjemną rzeczą była propozycja współpracy – pani prowadząca księgarnię publikacji alternatywnych ISBN+ zaproponowała przygarnięcie naszych zinów i książeczek. Teraz twory Oficyny są dostępne również lokalnie, w Budapeszcie! 🙂
I po wszystkim
Drugi dzień targów zakończyliśmy z uśmiechem, stertą banknotów (ech, gdy sobie człowiek przypomni, że 400 forintów to tylko ok. 5 zł) i wrażeniem, że poznaliśmy mnóstwo ciekawych ludzi.
Festiwal Ukmukfukk zdaję się być kwintesencją atmosfery liberalnego Budapesztu – swobodny, artystyczny i kryjący wiele ciekawostek. Jeśli będziecie kiedyś odwiedzać Węgry w okolicach tego festiwalu – absolutnie wejdźcie do środka. Tak prosto byłoby zignorować te wszystkie wspaniałości, ukryte za bramą klubu w ruinach.