MICRO ZINES – jak kształtowała się formuła serii wydawniczej

MICRO ZINES – jak kształtowała się formuła serii wydawniczej

Dzisiaj chciałbym Wam przedstawić nową serię wydawniczą, nazwaną Micro Zines. Wypracowanie jej koncepcji to był dla mnie spory ból głowy, dlatego fakt rozwiązania problemu spowodował, że chcę się z Wami podzielić pomysłem na tę serię. Idee, problemy i rozwiązania – o tym lubię pisać najbardziej 🙂

Inspiracja – skąd wziął się pomysł na Micro Zines?

Na początek muszę powiedzieć parę słów o inspiracjach. Nie będę ukrywał, że ta oficynowa seria to nie jest odkrywczy pomysł. Ba! Co więcej, to jest niemalże plagiat!

 

Znacie serię Mini Zines (hm, co za przypadkowa zbieżność nazw) berlińskiego studia Re:Surgo? Jeśli nie, to powinniście. To właśnie tą ideą zaraziłem się i postanowiłem wdrożyć ją po swojemu w Oficynie. Koncepcja Re:Surgo jest prosta: wszystkie publikacje posiadają ten sam mały format B6, 16 stron i standardową stronę redakcyjną (redagowaną wedle wspólnego wzoru). Zazwyczaj drukowane są na sicie.

„Tove On Klovharu” Riika Laakso wydane przez Re:Surgo, fot. Behance

Bardzo długo zastanawiałem się jak ugryźć ten temat, aby nie był on czystym plagiatem. Już pierwsze pomysły na adaptację tej formuły na pole Oficyny to był styczeń 2017. Przez ostatnie prawie dwa lata szukałem różnych rozwiązań, kręcąc się ciągle wokół tego samego problemu – jak odróżnić się od pierwowzoru. Gdy samemu nie mogłem nic wymyślić, zacząłem zlecać to jako robotę dla znajomych projektantów i artystów. Jednak wciąż żadna z opcji, które się pojawiały, nie była choćby minimalnie do zaakceptowania, gdyż zawsze była zbyt blisko bezpośredniej inspiracji serią Re:Surgo lub nie spełniała wymogów powtarzalnego schematu dla serii.

„Tove On Klovharu” Riika Laakso wydane przez Re:Surgo, fot. Behance

Nowa formuła – olśnienie

Olśnienie przyszło któregoś wieczoru. Naprawdę zły na siebie postanowiłem przejrzeć książki, które mam na półce i wyszukać stare serie wydawnicze.

 

Znalazłem kilka, ale najważniejsza była jedna: Biblioteka Narodowa wydawnictwa Ossolineum.

 

Nagle zaświtało mi, aby problem jednego „plagiatu” rozwiązać dodaniem drugiego. Idea jaka się zrodziła była piekielnie prosta: bierzemy konwencję okładki z serii Ossolineum i formułę wydawniczą Re:Surgo i tworzymy z nich hybrydę.

Formuła serii i okładki

Nie ma bardziej ikonicznej formuły okładki niż Biblioteka Narodowa wydawnictwa Ossolineum. Od prawie stu lat w niemal niezmiennej formie towarzyszy wydaniom najlepszej literatury światowej. Nie ma chyba domu, w którym nie znalazłby się jakiś egzemplarz tej serii.

Screen maila, który otrzymałem z Ossolineum

Nigdzie w literaturze przedmiotu nie udało mi się jednak wygrzebać informacji, kto jest autorem okładki serii. Postanowiłem odezwać się bezpośrednio do Ossolineum i wybadać tropy u źródła. Okazuje się, że oryginalny projekt jest autorstwa Antoniego Procajłowicza. Najbardziej podoba mi się w tej koncepcji ta szalona bordiura, czyli centralny element dekoracyjny okalający tytuł i autora dzieła. Przy tak statycznej kompozycji stanowi ona bombę i fajne pole do interpretacji.

 

Inna rzecz, która zwraca moją uwagę w tej serii to niecodzienna hierarchia tekstu. U góry wielkie „biblioteka narodowa” i podrzędne określenie tytułu i autora.

Parafraza jako nowa formuła

Postanowiłem wziąć na warsztat projekt Procajłowicza i rozrysować siatkę, na jakiej zbudowana jest jego okładka.

Siatka zbudowana na podstawie oryginalnych okładek

Następnie postanowiłem sprawdzić, co by się wydarzyło, gdyby trochę pomieszać w treści. Pozamieniać tytuły i poszaleć z reinterpretacją motywu bordiury.

Przykładowe rozwiązanie okładki

Wyszło mi, że to może zadziałać! Złożyłem szybko PDF z „concept bookiem” i rozesłałem do artystów, których zaprosiłem do projektu.

 

Okazało się, że w praktyce zastosowanie tej formuły jest bardzo mobilizujące. Zadanie parafrazy sprawdza się świetnie, a misja przerobienia tego klasycznego projektu stała się jak granie jazzowych standardów. Nie można odpuścić i pójść na łatwiznę.

„Spacerek” Piotra Dudka

„Stąpacze Nowych Planet” Karoliny Lubaszko

No dobra, ale po co od razu seria wydawnicza?

Moje doświadczenie z kilku lat prowadzenia działalności jako Oficyna i jako wydawca doprowadziły mnie do wniosku, że relatywnie trudno jest pozyskać tytuły do wydania. Bierze się to z kilku powodów, ale jednym z najważniejszych w przypadku książki artystycznej czy artzinów jest nieustanne zmaganie się autorów z relacją formy i treści.

Postanowiłem zatem wprowadzić dość radykalne ograniczenia, aby ułatwić sobie pracę wydawniczą – samemu zaprojektować formę (co uwielbiam!) i wyznaczyć zasady gry – a artystom zostawić pole do popisu w obszarze treści. 15 stron (7 rozkładówek) + reinterpretacja motywu okładki. To przestrzeń do kreatywnych działań – liczy się obraz, pomysł, czasem narracja, styl, jakość grafiki.

 

Innym istotnym aspektem jest standaryzacja produkcji. W przypadku tak drobnych publikacji fajnie, jeśli ilość czasu poświęcana na najmniej kreatywną część, czyli wytwarzanie nakładu, będzie ograniczony. Forma serii w swym założeniu ma być neutralna – sposób składania, szycia i papier powinny zostać „niewidoczne”.

„Kozmikus” Tomka Opalińskiego

„Uczucia Popularne” Agaty Królak

Mikro ziny jako drobna publikacja – idea serii

Gdy planowałem pierwsze wydawnictwa dość mocno się zastanawiałem nad tym, na jakie problemy odpowiadają mikro ziny i jakie potrzeby zaspokaja ta seria? Dla każdego wydawcy to są bardzo ważne sprawy. Zwyciężyła koncepcja drobnej publikacji rozumianej jako maksymalnie uproszczony i neutralny sposób stworzenia kolekcjonerskiej publikacji.

 

Mikro ziny odpowiadają na potrzebę niezobowiązującego kolekcjonowania. Próg wejścia jest naprawdę niski, ziny są tanie, a specjalnie na potrzebę tej serii stworzyliśmy w naszym sklepie dedykowaną opcję ekonomicznej wysyłki. Mały formacik zina (A6) powoduje, że możemy go na legalu wysłać zwykłym listem w prostej kopercie. Osobiście nie znoszę, jak wysyłka czegoś, co kosztuje kilka złotych, jest dwa razy droższa.

Rozkładówka z „Kozmikusa” Tomka Opalińskiego

Drobna publikacja, to też zine w którym dajemy sobie większą przestrzeń do ryzyka. Ilość czasu i pieniędzy inwestowana w wydanie jednego tytułu jest niska, można więc zaryzykować coś dziwnego. Nietrafiony projekt nie musi zostać wydany, może wylądować w koszu. To inaczej niż z książkami, których produkcja i koszty są wyzwaniem, dlatego nie możemy sobie pozowolić na niewypał już na etapie przygotowań.

 

Kolejna sprawa – drobna publikacja to też dla mnie formuła testowania współpracy i budowania relacji z artystami. Nigdy nie ukrywałem, że moim celem jest wydawanie pięknych, rozbudowanych art booków. Jednak przez fakt, że angażuję w to prywatne pieniądze i mnóstwo czasu, wolę pracować z artystami, którzy też stają się dla mnie kimś więcej niż tylko współpracownikami. Oficyna działa na zasadzie koleżeńskiej – zanim kogoś wydam, lubię się z nim zaprzyjaźnić. Tak działa też PosteRiso, dzięki któremu udało się zbudować kilka przyjaźni 🙂

Rozkładówka ze „Spacerku” Piotrka Dudka

Czy to się opłaca?

Wiadomo – zinów nie robi się dla pieniędzy. Sprzedaż to tylko jeden z trzech podstawowych sposobów dystrybucji. Często ziny są narzędziem do budowania własnej kolekcji (wymiana) lub narzędziem działania społecznego (rozdawanie). W naszym przypadku głównym przeznaczeniem jest jednak handel, a dochody ze sprzedaży przeznaczane są na produkcję nowych projektów.

 

„Miłą rzeczą związaną z Riso jest to, że nikt na tym się zbytnio nie wzbogaci” – powiedziała nam kiedyś Johanna Mayerski z berlińskiego studia Colorama w publikowanym na tym blogu wywiadzie. Tak samo jest z zinami – nikt nie dorobi się na zinach milionów. Nawet jeśli sprzedaż całego nakładu micro zina zapewni nam zysk na poziomie 1000zł, to i tak stanowi to jedynie ok. 10% miesięcznych kosztów utrzymania Oficyny (które finansujemy z warsztatów).

Budżet micro zina. 

To zestawienie jest też poniekąd odpowiedzią na pytanie o nakład. Przy cenie zina na podobnym poziomie (15zł) nakład 100 egz powoduje, że nie da się wyjść na plus. Przy wysokim nakładzie, ale niższej cenie (10 zł/egz.) koszty mogą się zwrócić, ale jest to bardzo ryzykowne.

Budżet przy cenie 15 zł i nakładzie 100 egz.

Budżet przy nakładzie 200 i cenie 10 zł/egz. 

Więc odpowiadając na pytanie: czy to się opłaca? Tak, pod względem finansowym zyski przewyższają koszty ?

Czy można na tym zarobić? Nie. Projekt generuje bardzo niskie miesięczne przychody, a wyjście na plus zająć może wedle szacunku ok. półtora roku:

Prognoza sprzedaży micro zina. 

Prawdziwa wartość micro zina

Mając na uwadze wszystkie powyższe obliczenia trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że sens wydawania tego typu publikacji musi być pozafinansowy. Dlatego projektując tę serię i myśląc o formule szukałem przede wszystkim osobistej motywacji to tego, by ją uruchomić.

 

Więc na koniec oświadczam: jestem naprawdę bardzo podekscytowany uruchomieniem serii wydawniczej Micro Zines. Uważam, że dzięki niej będziemy w stanie wydawać więcej fajnych rzeczy. Micro ziny są proste, łatwe i bardzo przyjemne. Traktuję je jako nową płaszczyznę do współpracy z fantastycznymi artystami i okazję do zaproszenia w świat zinów tych, którzy jeszcze się z nim nie zetknęli. Zarówno twórców, jak i widzów. Bardzo się cieszę, że micro ziny sa tak łatwe do zbierania i wykonania. Cieszę się też, że sama formuła nie jest oryginalna i nie ma w związku z tym pokusy, aby myśleć o niej jako o swojej własności. A co za tym idzie, pozwala skupić się na treści.

 

Mam nadzieję, że to początek fajnej historii. Zapraszam Was, do wzięcia w niej udziału 🙂

Na koniec chciałem podziękować wszystkim artystom, którzy mi zaufali, gdy jeszcze nie było wiadomo, czy coś z tego wyjdzie. Piotrek, Karolina, Agata i Tomek – dzięki za Waszą pracę, talent i entuzjazm! 🙂

Michał Chojecki

Michał Chojecki

Założyciel Oficyny Peryferie. Artysta wizualny, autor książek i projektów artystycznych. Adiunkt na Wydziale Grafiki ASP w Warszawie. W 2015 roku obronił doktorat w dziedzinie książki artystycznej.